Polski YouTube, czyli trochę hejtu na poniedziałek

W internetach zawrzało, kiedy Google ogłosiło to, czego wszyscy spodziewali się już od dobrych kilku miesięcy. Na YouTube pojawiły się pierwsze płatne kanały. Póki co tylko w Stanach Zjednoczonych, ale to dobra okazja żeby się zastanowić nad kondycją polskiego Jutuba.

Póki co, płatne materiały to głównie te tworzone przez dużych dostawców treści, na czele z National Geographic. Ale biorąc pod uwagę to, że w ciągu ostatnich dwóch lat Google zainwestowało ponad 200 milionów dolarów w twórców kontentu i że niedługo system tworzenia kanałów dostępnych w abonamencie ma być zautomatyzowany i „samoobsługowy”, wkrótce znacznie więcej autorów i producentów zażąda kasy za subskrypcję. Czy w Polsce ktoś ma szansę spieniężyć swoją YouTube’ową popularność?

…litości, kto?

Nie żebym był jakimś wielkim malkontentem (takim raczej umiarkowanym), ale panuje u nas na YT przepotworna bieda. Obecnie subskrybuję na YT całe zatrzęsienie rodzimych kanałów. By być bardziej precyzyjnym… dokładnie zero. I za tyle samo byłbym skłonny zapłacić. Oczywiście można by twierdzić, że to wina mojego kiepskiego gustu, ale to rzecz jasna byłby błąd, bo mam świetny gust. Serio. Polski Jutub jest nudny. Nie bawiąc się w specjalny research mogę wymienić trzy naprawdę dobre kanały: Cezika (jeśli liczyć nieaktualizowane od zyliona lat Klejnuty osobno, to wyjdzie jeden więcej!), Niekrytego Krytyka i… zapomniałem trzeciego. A na poważnie – są jeszcze Polimaty – świetny pomysł i coraz lepsza realizacja. Pozostali polscy mainstreamowi jutubowicze to przede wszystkim goście, którzy gadają do kamery i próbują być zabawni. Niektórym udaje się czasem (Abstrachuje), a innym rzadko do nigdy (Lekko Stronniczy – szpitalne oddziały onkologii dziecięcej są śmieszniejsze niż ci goście). Inni mieli fajny pomysł, ale ileż można katować w kółko to samo (Matura to Bzdura). Jest też nigdy nie gasnąca moda na granie w gry wideo i mówienie o tym do mikrofonu. Brzmi to ekstranudno i tak też się to między Odrą a Bugiem robi. A nasi anglojęzyczni bracia pokazują, że można świetnie, z jajem, interesująco nawet dla kogoś kto swoją edukację w zakresie rozrywki elektronicznej zakończył na etapie pasjansa na dwa kolory.

Jest tyle sposobów, żeby robić karierę w internetach dzięki fajnym, rozrywkowym materiałom wideo w sieci. Zresztą, Polakom wcale nie brakuje świetnych pomysłów – żeby tylko wspomnieć Internety Robię czy Ukryty Polski. To jednak pojedyncze perełki, za którymi nie poszło nic więcej. Większą regularność i oryginalność w swojej twórczości zachowuje Pyta, ale nie jest to humor szczególnie wysokich lotów i chyba częściej żenuje niż faktycznie bawi. A wystarczy tylko spojrzeć na zachód by się zainspirować. Epic Rap Battles of History, Cracked, CollegeHumor, Epic Meal Time, The Onion, Remy Gaillard – jest od kogo się uczyć. Nie trzeba nawet pokazywać swojej paskudnej gęby, czego dowodzą chociażby How it Should Have Ended i Screenjunkies. Ba, Yahtzee i Total Biscuit potwierdzają nawet, że da się mówić o grach wideo robiąc z tego prawdziwe show.

YouTube to nowa telewizja. Trzeba tylko zainwestować w niego trochę: zarówno kasy jak i pracy, by w przyszłości zbierać tego owoce. W Polsce jednak póki co zarówno twórcy jak i producenci traktują go po macoszemu. Chyba najwyższy czas to zmienić.

Wojciech Borowicz, przyszły człowiek roku według Time, obecny człowiek roku według siebie samego.

KULTURALNY SPOSÓB ZAKŁÓCANIA CZYLI KILKA SŁÓW O CULTURE JAMMING

image

Ludzie stają się coraz bardziej świadomi i dotyczy to każdej dziedziny życia. W związku z tym powstają nowe ruchy społeczne, które skupiają się wokół namnażających się spraw uwierających społeczeństwo. Pojęcie culture jamming zapewne jest znane niewielu, lecz sądzę, że zdarzyło się nam już obcować z działalnością ”zagłuszaczy”. Według Wikipedii jest to “forma aktywizmu i ruchu oporu wobec hegemonii kultury dominującej, w tym zwłaszcza kultury masowej. Opierając się na technikach „komunikacji partyzanckiej” i „détournement”, atakuje dobrze znane ikony, symbole i idee. Culture jamming używa istniejących mediów, aby je same skomentować. Jako praktyka różni się od „artystycznego zawłaszczenia”, którego celem jest samo tworzenie sztuki oraz od wandalizmu, a więc bezcelowej destrukcji, chociaż w praktyce stosuje strategie z obu tych dziedzin.” 

Chyba najlepsze przykłady tego zjawiska widoczne są w działaniach konsumentów, którzy przestają być ślepo zapatrzeni w atakujące ich zewsząd reklamy.

image

image

Pomocny w rozprzestrzenianiu się tego zjawiska jest oczywiście Internet, za pomocą którego bardzo często ustalane są szczegóły akcji – data, sposób czy miejsce . Areną działań typu culture jamming może być ulica, billboardy, internet lub telewizja. Należy podkreślić, że uczestnicy nie mają na celu organizację, budzących negatywne odczucia, demonstracji czy protestów. Ich działania na ogół są wesołe, śmieszne i powodują zainteresowanie w obserwatorach. Praktycy zagłuszania kultury twierdzą, że kultura, polityka, i społeczne wartości przesiąknięte są komercją. Wiele publicznych problemów i społeczne głosy spychane są na margines, ponieważ nie mają wartości rynkowej i nie są warte komunikacji handlowej, gdyż nie przyciągają uwagi.

Zachęcam do zapoznania się z działalnością naszych rodzimych przedstawicieli – Radykalną Akcją Twórczą

image

Uważam, że jest to bardzo ciekawe zjawisko, które ma bardzo duży potencjał, więc nie pozostaje nic innego jak zastanowić się nad tym, co nas uwiera i spróbować to zagłuszyć.

Katarzyna Michalczyk, studentka III roku zarządzania kulturą, uzależniona od mediów społecznościowych badaczka przestrzeni web 2.0

żródła:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Culture_jamming

http://depts.washington.edu/ccce/polcommcampaigns/CultureJamming.htm

http://www.2plus3d.pl/artykuly/tworcza-kontestacja

http://www.instytutobywatelski.pl/9092/blogi/mlodzi-mowia-blogi/culture-jamming-a-nowe-ruchy-spoleczne

Artvolver czyli sztuka współczesna na wyciągnięcie myszki

W połowie grudnia 2012 roku wystartował pierwszy portal ze sztuka współczesną. Ideą tego projektu było zgromadzenie w jednym miejscu wszystkich najlepszych polskich galerii sztuki współczesnej i tego co oferują. Zebrane zostały prace uznanych artystów, wśród których znajdziemy Oskara Dawickiego, Zbigniewa Liberta, Agatę Bogacką, Michała Budnego i wielu innych. Wystarczy się za darmo zarejestrować by otrzymać dostęp do szczegółów danego dzieła, jego dokumentacji zdjęciowej oraz noty biograficznej artysty . Możemy nabyć twórczość nie wychodzą z domu, ale także możemy poprosić o skontaktowanie nas z daną galeria posiadającą interesujące nas dzieło. Artvolver oferuje nam zakup prac w różnych technikach oraz zróżnicowanych przedziałach cenowych. Wygląd i sposób korzystania ze strony oceniam pozytywnie i oczywiście zachęcam do zapoznania się z działalnością  portalu.

image

W zakładce ”o nas” znajdziemy bardzo interesujące zdanie: Artvolver respektuje strukturę rynku sztuki umożliwiając dostęp do niego w nowoczesnej i atrakcyjnej formie każdemu miłośnikowi sztuki współczesnej.” Wszystko pięknie, ładnie ale czy aby na pewno nieszkodliwie? Bardzo dobrze, że powstała jedna, porządna baza, w której możemy znaleźć cudowne dzieła sztuki współczesnej, przyjrzeć im się z bliska (bardzo dużego bliska), dowiedzieć czegoś ciekawego o twórcach. Ale skoro mamy taki Artvolver to po co nam galerie sztuki współczesnej? Osobiście nie jestem bardzo zorientowana w tej materii i jakoś szczególnie zainteresowana nabywaniem tego typu dzieł, jednak wydaje mi się, że powstanie tej strony może wpłynąć negatywnie na samo istnienie takiej instytucji, jaką jest galeria. Obawiam się, że z powodu naszego braku czasu, przyzwyczajenia do ciągłego bycia online czy nawet czystego lenistwa, zatraci się jakaś idea. Jeżeli mamy wszystko w komputerze, dostępne w zaciszu domowym, to po co w ogóle wychodzić i podziwiać dzieła w galeriach stacjonarnych? Biorę pod uwagę, że prawdziwi pasjonaci, jak i sami artyści, mogą się ze mną w tej kwestii nie zgodzić… i  oby mieli racje. Niestety nie wiem jakie mogłoby być rozwiązanie problemu udostępniania kultury w Internecie, w sposób, który by nie zaburzył harmonii i magii bezpośredniego odbioru. Sądzę jednak, że jest to ogromny problem, który będzie się powiększał proporcjonalnie do rozwoju naszego “uzależnienia” od Internetu.

Dzisiejszy świat sieci 2.0 otwiera przed nami wiele drzwi, ale bardzo często niektóre przejścia sami, właśnie przy pomocy Internetu, zamykamy. Jeżeli przyzwyczaimy się, że w świecie online mamy dostęp do wszystkiego, od wiadomości po filmy, przez pomidory, aż do dzieł sztuki współczesnej, to czy pozostanie jeszcze ktoś chętny partycypować świat znajdujący się poza ekranem monitora i routera sieci internetowej?

Katarzyna Michalczyk, studentka III roku zarządzania kulturą