Skrzypce, megacharyzma, MacBrook Pro, Youtube… przepis na gwiazdę?

“plays classical violin with the charisma of a rock star” (Boston Globe)

Jest charyzmatycznym muzykiem o nieskazitelnej technice, absolwentem prestiżowej Juilliard School of Music. Ma odwagę, żeby grac to, co lubi, tak jak to czuje, ponad wszelkimi podziałami gatunkowymi. Jego muzyka nie ma nic wspólnego ze wszechogarniającą chałturą. Nie epatuje golizną, ani nie usiłuje zdobyć popularności skandalem, a mimo to coraz częściej nazywa się go gwiazdą. Wszystko co ma, zawdzięcza ciężkiej pracy. Skrzypek, wokalista, aranżer, kompozytor… Charles Yang.

http://www.youtube.com/watch?v=U7Vmr6WWeV8

“To pay respect to one of my favorite musicians of all time, Michael Jackson, I thought it would be fun to recreate Billie Jean with just a violin and my voice. Of course, nothing could ever recreate what the King did, but here is my effort to please. I hope you guys enjoy it!”

http://www.youtube.com/watch?v=phw0cJLwNjM&feature=fvwrel

“There are no words to describe how much I love this piece by my favorite band of all time, Queen. It is truly a masterpiece and a staple of musical existence. To challenge myself, I decided to tackle this monster of a piece arranging it only for voice and violin…………MAN WAS THAT A CHALLENGE! Nothing beats or will ever come close to Queen’s original rendition of their song, but as I always say, here is my effort to please. I hope I make you proud up there Freddie!”

http://www.youtube.com/watch?v=F7Z-GPwyjOk

“Having always wanted to perform a piece of classical virtuosity with the freedom of bluesy improv, I decided to write this piece entitled, “Motion”.
Inspired by Ysaye, Paganini, and B.B. King, I’m happy to say that “Motion” has been performed in the most random venues ranging from Lincoln Center in NYC to Ruta Maya’s Coffee in Austin, TX. As I always say, music should have no barriers and I’m so grateful that audiences of all kinds have supported my music in grand concert halls to small, intimate bars and coffee houses. I hope you guys enjoy it!”

http://www.youtube.com/watch?v=tHCZRLZ2DmU&feature=plcp

http://www.youtube.com/watch?v=ZR9o_zjioXw&feature=plcp

http://www.youtube.com/watch?v=mHp91Yn5LPg

Małgorzata Kuczmowska

Limitowane edycje płyt

Truizm na dzień dobry: w branży muzycznej wizerunek jest tak samo ważny jak sprzedaż płyt/mp3. Większość artystów obok muzyki sprzedaje także wizerunek. A zdarza się też i tak, że tylko dzięki wizerunkowi sprzedaje muzykę. Metody kreowania swojego image są różnorodne: ekscentryczne zachowania w trakcie koncertów np. GG Allin gwałcił fanki na scenie, oddawał na nie mocz i ciął się butelkami, a panowie z Gorgoroth lubili ukrzyżować kilka nagich pań; propagowanie jakiejś idei – Radiohead bez popierania proekologicznych zachowań to nie Radiohead; udzielanie się w akcjach charytatywnych – wszyscy kochają wykonawców zaangażowanych w Live8 itp. itd.

Jednak jest jedna metoda ściśle powiązana z samą sprzedażą „towaru” jakim jest muzyka. Mam tu na myśli edycje kolekcjonerskie płyt. Nie chodzi mi o tego typu wydawnictwa, które zawierają kilka dodatkowych piosenek, płytę dvd z koncertem, kolorową książeczkę – bo te głównie są dla obecnych fanów artystów, nie przyciągają nowych a i nie kreują wizerunku (mówiąc szczerze wydaje mi się, że służą tylko zbijaniu kasy). Chodzi o coś naprawdę oryginalnego, co pozwala również na dobre działanie PR. Wymieniając kilka przykładów, pokażę jak skutecznie załatwić PR i marketing za jednym zamachem poprzez limitowane edycje płyt.

Kto: Coil Kiedy: 2006 Co: Animal Are You?

Coil był zespołem, który często sprzedawał swoje płyty w udziwnionej formie: podpisywane krwią muzyków, wydawane (głównie w Rosji) jako kopie pirackie z dodatkowymi utworami – chociaż często się do nich nie przyznawali; sprzedawane w kilku wersjach z oryginalnymi grafikami. Jednak najoryginalniejsze wydawnictwo Coil ujrzało światło dzienne już po rozwiązaniu zespołu. Na płycie Animal Are You znajduje się tylko jeden, tytułowy utwór; do płyty, zapakowanej w drewnianą skrzynkę, dołączona jest butelka absyntu z etykietą zaprojektowaną przez Petera Christophersona (współzałożyciela Coil), dwie szklanki oraz dwie łyżeczki. Ukazało się jedynie 250 sztuk tego wyjątkowego singla. Ten sposób wydania podkreśla to, co przejawiało się przez całą działalność zespołu – oryginalność, ekscentryczność i wyjątkowe zamiłowanie do wszystkiego co lasuje mózg. Muzycy Coil niejednokrotnie dawali sygnały, że ich muzyka jest tworzona pod wpływem różnych specyfików i jest przeznaczona do odbioru po spożyciu owych. To ćpaniu zawdzięczamy powstanie trzech czwartych dyskografii zespołu. Ten sposób tworzenia i wydawania zapewnił Coil wysoką pozycję wśród fanów muzyki eksperymentalnej i duży rozgłos w środowisku muzycznym.

 

Kto: Xiu Xiu Kiedy: 2010 Co: Dear God, I Hate Myself

 Xiu Xiu w swojej muzycznej działalności nigdy nie przejawiało normalności (ale ładnie rymuję). To wydawnictwo potwierdza tę, postawioną przeze mnie, tezę w 100%. 
21 sztuk przedostatniego albumu zespołu zostało sprzedane wraz z gratisami: ręcznie robioną czekoladą i koszulką z napisem: Xiu Xiu for Life wykonanym krwią Jamiego Stewarta, lidera zespołu. Xiu Xiu od kilku lat nie nagrało dobrej płyty więc taki gest, oddanie własnej krwawicy, można uznać za chwytanie się brzytwy w walce o utrzymanie popularności. Całkiem niezły chwyt.

 

Kto: Rammstein Kiedy: 2009 Co: Liebe Ist Für Alle Da

Do pewnego momentu Rammstein kojarzył się tylko z efektowną pirotechniką w trakcie koncertów, oryginalną twarzą wokalisty i z jedną sceną pochodzącą z Zagubionej Autostrady Davida Lyncha, kiedy to po raz pierwszy wszyscy usłyszeli o Rammstein. Jednak w pewnym momencie zaczęło się coś zmieniać. Zespół w swoich klipach był coraz bardziej brutalny i wywoływał skandale. Kulminacyjny punkt w szokowaniu został osiągnięty przez Rammstein w 2009 roku.
Zaczęło się od pornograficznego teledysku do singla Pussy, który można aktualnie zobaczyć jedynie na serwisach z filmami porno. Ale to był jedynie przedsmak do czegoś wielkiego. Limitowana edycja Liebe Ist Für Alle Da to metalowa skrzynia zamykana na klucz w środku której znajdziemy płytę i… sześć gumowych dildo, kajdanki oraz żel intymny. Rammstein nigdy nie był wybitny muzycznie ale trzeba przyznać, że kontrowersyjne działania skutecznie przysparzają Niemcom fanów.

To tylko trzy przykłady działania, które jest dobrym chwytem łączącym marketing i PR. Wydaje mi się iż jest to dobry sposób na skuteczną promocję nie tylko tych artystów, którzy nie mają już nic do przekazania, ale i tych, którzy są naprawdę wartościowi.

A Ty, czytelniku, znasz jeszcze jakieś ciekawe przykłady limitowanych wydawnictw muzycznych?


Maciej Lechnio – Zaskoczę wszystkich – studiuję na III roku Zarządzania Kulturą (sic!) i czasami Socjologię na I roku. W wolnym czasie uczę się gotować w celu podniesienia swoich kwalifikacji zawodowych aby godnie reprezentować kulturoznawców na rynku pracy. Korzystając z okazji pragnę podziękować Bogu i mamie.

Ravel na dworcu i Grieg w metrze – czyli flash mob w wykonaniu muzyków filharmonii kopenhaskiej

O flash mobie powiedziano (pokazano) już tutaj wiele. Ja chciałabym jednak dołożyć swoje 5 groszy a właściwie 2 filmiki z sympatycznych flash mobów zorganizowanych przez Filharmonię w Kopenhadze.

Poranek z opery Peer Gynt Edwarda Griega o poranku w pewnym metrze.

http://www.godtube.com/watch/?v=0BJ02JNU

a tutaj Bolero Mauricea Ravela na dworcu głównym w Kopenhadze

http://www.youtube.com/watch?v=mrEk06XXaAw&feature=player_embedded

Czy sztuka sięgnęła bruku? Wręcz odwrotnie wyszła z tym co ma najlepsze z wielkiego gmachu do codziennego życia odbiorców.

Świetny sposób na reklamę instytucji, promowanie muzyki klasycznej i trochę na odczarowanie mitu “poważnej” i “dla wybranych”.

to również dobry sposób na zaczepkę dla marketingu wirusowego. zdziwieni i zaciekawieni przechodnie robili zdjęcia i nagrywali filmy wysyłali je znajomym i rodzinie, a później wszystko już toczyło się własnym życiem… blisko 5 mln wyświetleń na youtube.com dla drugiego z pokazanych wyżej filmików.

Katarzyna Jasielska – (ur. 4.03.1989r.) studentka III roku zarządzania kulturą oraz kulturoznawstwa międzynarodowego. Miłośniczka muzyki i gór :) Zainteresowana szeroko pojętą kulturą.

Za co właściwie płacimy?

Przez kilkadziesiąt lat wielkie koncerny żyły w przekonaniu, że mają do zaoferowania coś fizycznego, nierozerwalnie związanego z pewnym nośnikiem – czy była to płyta winylowa, kompaktowa, czy kaseta magnetofonowa. Rozwój Internetu zadał kłam temu przeświadczeniu, muzyka się „uwolniła” od nośnika i jego ograniczeń. Artyści korzystają z tej wolności w różny sposób. Polski zespół Kamp! regularnie wypuszcza do sieci nowe single i remixy, zdobywa ogromną popularność, niespecjalnie śpiesząc się do wydania albumu. Doskwiera to jedynie dziennikarzom i promotorom koncertowym, dla których dopiero debiutancki album stanowi pretekst do przedstawienia danego artysty. Z drugiej strony, amerykański zespół The Flaming Lips może sprzedawać w sieci 24-godzinny psychodeliczny utwór (który by się nie zmieścił na żadnym CD), czy wypuszczając piosenkę przeznaczoną do symultanicznego odtworzenia na 12 urządzeniach. Teoretycznie oto otworzyły się przed nami nowe środki wyrazu artystycznego, jednak wydawcom sprawia to problem, gdyż muszą zaktualizować odpowiedź na pytanie jaki produkt właściwie mają do zaoferowania.

Dla odbiorców niebędących kolekcjonerami płyty stają się zbędne – obecnie rozchodzi się tylko o muzykę (ściśle: o niematerialny fonogram) – szlachetna idea, trzeba przyznać. Ale i to zaczyna nam powszednieć, gdyż muzyka towarzyszy nam prawie wszędzie: w galeriach handlowych, knajpach, reklamach, prime-time’owych programach telewizyjnych czy graniu na czekanie… Nie można się dziwić, że coś, co jest dostępne w tak wielu miejscach, zaczyna tracić na realnej wartości. W końcu mało kto z nas zdaje sobie sprawę, że za takie dobro „publiczne” płacimy pośrednio, gdyż kosztami ZAiKSu obarcza się klienta – uwzględniając je w cenie produktu czy usługi. Utwierdzamy się jednak w tym, że to jest darmowe i ogólnodostępne.

Przejdźmy zatem do bardziej intymnych okoliczności. Załóżmy, że spodobał się nam jakiś artysta i chcemy mieć możliwość odsłuchania go w domu kiedy nam się tylko podoba. Nic prostszego – odpalamy YouTube‘a i ze sporym prawdopodobieństwem znajdziemy tam nie tylko oficjalne wideoklipy, ale i sporą część twórczości udostępnioną bez autoryzacji przez fanów. Na fanów nie można się gniewać, bo zwyczajnie pragną promować artystę i dzielić się jego muzyką z jak największą liczbą ludzi – skuteczniejszej (i darmowej!) reklamy niż udostępnianie znajomym linków na fejsie nie mogliśmy sobie wymarzyć. YouTube za bardzo nie pali się do bacznej kontroli, bo na tym polega jego popularność. A może, jak Prince słusznie zauważył – jakakolwiek pornografia natychmiast znika z serwisu, podczas gdy nielegalnie umieszczona piosenka wisi tam dopóki ktoś nie zgłosi nadużycia. W zakresie użytku domowego jesteśmy spaleni. Jednak Internet nie jest dostępny wszędzie, czasem ten plik mp3 jest nam jednak nadal potrzebny. Stąd też przewiduję, że serwisy sprzedające pliki typu iTunes czy iPlay utrzymają jednak swoją pozycję na rynku – zwłaszcza pośród tych, którzy pragną nabywać jedynie pojedyncze utwory od czasu do czasu.

Skoro przerobiliśmy już aspekt fizyczności i dostępności, pozostaje nam jeszcze jedna kwestia: jakość. A ściślej jakość dźwięku, przemawiająca za tradycyjnymi nośnikami. Oczywiście dostępne są inne niż mp3 formaty cyfrowe, które pozwalają bezstratnie zachować wszystkie niuanse. Dla audiofilów z pewnością rzecz ważna. Lecz nie oszukujmy się: nikt nie wyłapie różnicy pomiędzy mp3 160kbps a plikiem wav jeżeli będzie je odtwarzał na wbudowanych głośnikach od laptopa czy najprostszym zestawie słuchawkowym do telefonu komórkowego? Podobno nagrania takich gwiazd jak Red Hot Chili Peppers już zaczyna się poddawać takiemu masteringowi, by brzmiały dobrze przede wszystkim na tego typu urządzeniach…

Uwolniliśmy już muzykę od nośnika, pliku, wysokich wymagań sprzętowych. Czy jest w niej zatem coś niezastąpionego? Emocje. Entuzjaści marketingu 3.0 zacierają ręce, bo wiedzą, że teraz konsument poszukuje przede wszystkim wrażeń. A o te najłatwiej w gronie, z poczuciem „tu i teraz”, czyli idziemy na koncert. Zapłacimy za bilet, napijemy się piwa, pogadamy, a jak będzie naprawdę fajnie to kupimy na pamiątkę coś przy stoisku merchandising, powiedzmy jakąś koszulkę czy przypinkę.  Koniecznie nakręcimy też komórką filmik na którym nic nie widać i nie słychać i wrzucimy go do sieci, by się pochwalić znajomym. Jednak i tu mamy już przesyt. W 2009 roku wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, że świeżo zreaktywowane Faith No More wystąpi akurat u nas w Polsce. Jak ogłosili ponowny występ w Poznaniu w te wakacje, na niewielu zrobiło to wrażenie, nie takie gwiazdy już u nas gościły w międzyczasie. W prawie każdy weekend wakacji znajdziemy w Polsce jakiś festiwal z bardzo znanymi wykonawcami, a wiosną i jesienią w większych miastach zdarza się że jednego dnia w różnych klubach gra kilka interesujących polskich zespołów. Konkurencja na rynku koncertowym zrobiła się ogromna, więc organizatorzy ścigają się w ilości konkursów o darmowe wejściówki, by jak najwięcej zaistnieć w mediach. Wystarczy polubić kilka portali na Facebooku, kliknąć parę like’ów, zapisać się na event i w końcu jakiś tam bilet się trafi. Ja sam wygrałem ich w życiu z 15, w tym karnet na festiwal Roskilde i jakoś szczególnie się nie starałem.

Na wtorkowym spotkaniu ze studentami Wydziału Zarządzania i Komunikacji Społecznej UJ, redaktor Piotr Metz przedstawił najnowszy trend dla artystów nie mających problemu ze stroną wykonawczą. Obecna technologia umożliwia zarejestrowanie koncertu we względnej jakości i sprzedawanie go na CD/DVD już kilkanaście minut po imprezie. Tak robią na przykład Pearl Jam. Muszę przyznać, że może to być strzał w dziesiątkę – gdybym wychodził rozemocjonowany po jednym z koncertów życia i ktoś zaoferowałby mi taką pamiątkę, to bez wahania zapłaciłbym kolejne kilkadziesiąt złotych. Chociaż mógłbym równie dobrze stwierdzić: „pewnie i tak ktoś to wrzuci do sieci”.

Tak burzliwe zmiany w postrzeganiu muzyki nastąpiły raptem w przeciągu ostatnich 10 lat. Daleki jestem jednak od prognozowania upadku przemysłu muzycznego, choć z pewnością jest on już mocno przesycony, choć zapewne prędzej czy później niewidzialna ręka rynku sama ten stan unormuje. A beneficjentami staną się ci najbardziej kreatywni, którzy będą potrafili przekonać ludzi, że warto zapłacić za coś, co słusznie próbuje się uwolnić od wszelkich ograniczeń.

————————

Mariusz Maurycy – student III roku zarządzania kulturą UJ. Stawia pierwsze kroki na rynku fonograficznym jako project manager w Wytwórni Krajowej.

PR czyli gwiazdo Pokaż Rozum

Pamiętam czasy pierwszego Idola. Coś nowego, coś świeżego a przede wszystkim –dla wielu z nas- coś z „wielkiego świata”. Z jednym tylko, ale: mimo dynamicznej promocji, zawrotnej jak na tamtej czasy produkcji i dołożenia wszelkich starań słuch o ówczesnych Idolach tak szybko zaginął jak stało się o nich głośno. Główna zwyciężczyni w zasadzie zupełnie zaginęła, stając się co najwyżej pośmiewiskiem dzięki słynnej „Jajecznicy”. Pozostali członkowie natomiast w najlepszym razie obstawiają korporacyjne bankiety ciesząc się jednym, dwoma hitami, a i to nie zawsze. Ktoś mógł by powiedzieć ok., skoro udział w takim przedsięwzięciu zupełnie nic nie wnosi w życie to przecież nikt więcej nie nawet nie zaglądnie na casting.

Nic bardziej mylnego kolejne edycje Idola a także święcące wciąż triumfy oglądalności takie programy jak „Must be the music”, „X Factor” czy „Mam talent” pokazują, że jak polak chce to choćby się waliło i paliło to da radę. Przykłady takich „artystów” jak autorzy hymnu o różowej taczce z Polsatowego show czy nie pierwszej młodości para śpiewająca w widowisku TVN hymn o autostradach to dopiero wierzchołek góry lodowej. Jedzący na czas bigos, czy biegający w kółko i lejący się nawzajem młodzieńcy- to dopiero hity! Nie znaczy to wcale, że uczestnictwo w tego rodzaju produkcjach to tylko domena polaków, przecież prym wiodą tutaj przede wszystkim amerykanie i Anglicy, no ale prawnukom Mieszka I i pogromców zaborców, wypada mniej. Oglądając kolejne superprodukcje oparte na formule talent show, bardzo często nie mogę oprzeć się wrażeniu, że publiczność głosuje na albo opierając się na wyjątkowo niszowych gustach, albo po prostu dla jaj… Doskonałym przykładem tego rodzaju teorii jest nie dawny konkurs (czy też jak twierdzą niektórzy wypadek) w którym oficjalnym hitem Polskiej Reprezentacji w Piłce Nożnej stała się nie banalna kompozycja „Koko koko eurospoko”. Ale podobno jaka reprezentacja taki Maradona, a jaki kraj takie Waka Waka. Chociaż z drugiej strony, tak naprawdę czym gorsze jest „Koko koko” od „Tsamina mina eh eh, Tsamina mina zangalewa”, które w przeciągu zaledwie kilku godzin obiegło cały świat. Zostawmy jednak sprawy selekcji zarówno zawodników do Kadry jak i artystów w programach telewizyjnych. Cała magia PR artystów polega na opakowaniu w atrakcyjne szaty czegoś, na co normalnie nikt normalny nigdy nie wydałby ani złotówki. I takich przykładów jest przynajmniej wiele… ale nie warto chyba wymieniać , bo są wielkie szanse, że ktoś mógłby poczuć się urażony. Wciąż cały ten biznes głównie opiera się na dobrych układach, wejściach, odrobinie szczęścia lub tak zwanym „uroku osobistym”, a to co mamy do wypromowania to zupełnie bez znaczenia…
A na deser proponuję zerknięcie na „występ” z Indyjskiej edycji Mam Talent, jest nad czym pomyśleć…

____________________________________________________________________

Łukasz Kornafel (ur.1989)- student III roku Zarządzania Kulturą na Uniwersytecie Jagiellońskim, dziennikarz i muzyk. Na co dzień związany z Sinfoniettą Cracovia gdzie spełnia się w wyzwaniach managerskich, marketingowych i PR-owych. W wolnych chwilach- których jak sam przyznaje niema zbyt wiele- zagorzały fan gier wideo.

„FUCK TEDE” – czyli jedna z najciekawszych kampanii promocyjnych w polskim rapie

Myślę, że każdy z nas słyszał o tzw. ”żenadzie w Zielonej Górze” ponieważ w sierpniu 2009 roku przez kilka dni każda telewizja i każde radio (oprócz telewizji Trwam i Radia Maryja) mówiło głównie o tym tj. koncercie Peji.
Jednak pozwolę sobie w skrócie przypomnieć co się wtedy wydarzyło.

Sierpień 2009 rok, cykl koncertów hiphopowych w Zielonej Górze, podczas występu poznańskiego rapera Peji (któremu bądź co bądź nie można odmówić wielu zasług dla tej kultury) jeden z uczestników koncertu pokazuje “artyście” środkowy palec. Peja reaguje bardzo agresywnie i nawołuje publiczność do “pokazania hejterowi gdzie jest jego miejsce”. “Wiecie co z nim zrobić?! Tak kończą frajerzy”. “Nakręcony” przez Peję tłum bije młodego chłopaka.

Pierwszą osobą z środowiska hiphopowego, która publicznie skrytykowała Peję był Tede, co narodziło między raperami spory konflikt.

W  maju 2010 roku na Youtube ukazał się  krótki filmik nakręcony pod sklepem Tedego , który przedstawia chłopaka piszącego na witrynie sklepu „Fuck Tede – Michał PZN”, który został momentalnie przekopiowany przez innych użytkowników Youtube. Była to typowa akcja wirusowa. Wyżej wspomniany Michał zapowiadał na facebooku, że pojedzie do Warszawy i zrobi coś o czym będzie słychać.

Oponenci Tedego stworzyli akcję „Fuck Tede”, która polegała na  pisaniu wszędzie gdzie tylko się da to hasło. Sam Peja na swoim oficjalnym profilu na Facebooku „polubił” grupę Fuck Tede. Tede apelował do swoich fanów, żeby nie dali się „wkręcić w takie żenujące akcje”.

W czerwcu na Youtube ukazał się drugi filmik z serii „Fuck Tede”, na którym było widać kto stoi za całą tą akcją oraz na wszelkich portalach muzycznych pojawiła się informacja, że jego nowa płyta która miała ukazać się jesienią pojawi się w czerwcu, a jej tytuł nie będzie brzmiał „Note3” tak jak to było zapowiadane, tylko „Fuck Tede”.

http://www.cgm.pl/video.php?video_ID=9273

Tą nietypową kampanię promocyjną na zlecenie wytwórni Wielkie Joł zrealizowało New Zenith Promotion, a jej zasięg przerósł oczekiwania twórców.

Nowa płyta Tedego już w dniu premiery osiągnęła status złotej płyty.

Joanna Małkowska (1990) – studentka III roku zarządzania kulturą

Tak jak u nas nie ma nigdzie indziej! – part 2: siła plakatu

Wybrałam się ostatnio do Opery Narodowej na skądinąd godnego polecenia „Latającego Holendra” w reżyserii Mariusza Trelińskiego. W folderze spektaklu z przykrością stwierdziłam, że członkowie orkiestry nie figurują w spisie wykonawców, choć tancerzy (na czele z Edytą Herbuś) wypisano z imienia i nazwiska. Jako muzyk orkiestrowy niejednokrotnie uczestniczący w próbach do opery doskonale wiem jak wiele pracy kosztuje instrumentalistów przygotowanie spektaklu. Tym większą zadrę w sercu stanowi tak jawny przykład niedoceniania roli artystów – muzyków w funkcjonowaniu prestiżowej instytucji.

Podążając ścieżką tropienia dobrych praktyk w polskich orkiestrach raz jeszcze wracam do Opery i Filharmonii Podlaskiej. Przykładowy plakat reklamujący koncert polskiej orkiestry wygląda tak:

OiFP postawiła na kapitał ludzki i zaprosiła na sesję zdjęciową swoich muzyków. Co tydzień na koncert zaprasza z plakatu inny członek orkiestry:

Zdjęcia muzyków zdobią też korytarze Filharmonii. Sami zainteresowani przyznają, że cała koncepcja bardzo im się podoba. Idealnie wpasowuje się w strategię przedstawiania filharmonii jako instytucji “dla ludzi”, niekoniecznie takich, którzy “połknęli” kij. Czy skutecznie? Na najbliższy koncert bilety wyprzedane…

G.K.

Chmura promocji

Chyba każdemu z nas zdarzyła się sytuacja, że zobaczyliśmy lub usłyszeliśmy band, którego podstawową drogą promocyjną był portal MySpace czy Muzzo. W tego rodzaju miejscu zwykle znajdowaliśmy informacje o zespole, zdjęcia z ostatnich koncertów, sesji zdjęciowych i wreszcie próbki nagrań lub czasami nawet całe albumy. Budowanie marki danej formacji w taki sposób to przeszłość. Obecnym managerom i zespołom PR gwiazd obecnie w sukurs przychodzą głównie media społecznościowe i nowoczesne media internetowe. Wyobraźmy sobie sytuację, że zupełnie nie znany zespół z maleńkiej miejscowości X stworzył dobry materiał i ma ambicje zawojować rynkiem muzycznym. Zakładając, że formacja ma nazwę cieszącą się powodzeniem –najczęściej wśród rodziny i znajomych członków zespołu- albo nawet w szerszych kręgach jak na przykład wójt i środowisko miasta czy gminy, to w zasadzie komukolwiem „z ulicy” bardzo ciężko jest znaleźć ten jeden zespół z plikami, których może posłuchać. Wyjątkiem są łowcy z wytwórni, którzy specjalnie wchodzą w takie miejsca jak MySpace w poszukiwaniu świeżego „mięsa” z nadzieją wypromowania nowej kury znoszącej złote jaja. Jednym z przykładów efektywnej promocji twórczości w Internecie są naturalnie portale społecznościowe, z wciąż dominującą rolą Facebook’a. Jedną z metod promocji twórczości jest najprostsze na świecie umieszczanie na tablicy muzyki/filmów/obrazów. Przy odrobinie szczęścia mając w znajomych przynajmniej kilkaset osób, które również mają podobną ilość znajomych, można w bardzo szybki sposób przedstawić naszą twórczość. Jeżeli uderzymy w odpowiedni target istnieje szansa, że nasz upload zostanie zauważony i doceniony przez kogoś „wpływowego” managera, agenta, headhuntera z wytwórni czy święcący sukcesy zespół- którego w niedługim czasie możemy stać się suportem. Oczywiście silnikiem tego rodzaju promocji są portale w rodzaju Youtube, dailymotion, czy Google video. A gdy już jesteśmy przy tego rodzaju „internetowych mediach” trzeba jasno powiedzieć, że one już same w sobie są doskonałą platformą do prezentacji i promowania naszej twórczości. Trzeba tutaj pamiętać jednak o bardzo prostej zasadzie:

„im więcej Tagów tym lepiej”

Najkrócej rzecz biorąc Tagi są po prostu słowami kluczowymi za pomocą których wyszukiwarka w takim systemie jak Youtube prezentuje najbliższe oczekiwanym rezultaty poszukiwań. Dzięki umiejętnemu umieszczaniu Tagów, można sprawić, że użytkownik przeglądający zupełnie inną zawartość, zupełnie przypadkowo trafi również do wpuszczonego do sieci przez nas contentu. Każdy z nas często tylko z ludzkiej ciekawości sięga po materiały, które po prawej stronie podpowiada nam portal, a jest to już świetne preludium do skutecznej promocji naszej twórczości. Jak wspomniałem jedną z najlepszych metod darmowej i często bardzo efektownej promocji są wszelakie portale społecznościowe. Do niedawna jedyną metodą umieszczania własnej muzyki i dzielenia się nią w sieci było zamieszczanie plików na serwerze FTP, a także na serwisach hostingujących typu Rapidshare. Obecnie wygląda aplikacja o nazwie SoundCloud.

SoundCloud

Cały proces wrzucania pliku jest niezwykle prosty i nie wymusza na użytkowniku rejestracji. W kreatorze wystarczy tylko podać ścieżkę do pliku, określić nazwę, typ, rodzaj, opis i co nie mniej ważne licencję, oprócz zastrzeżonych praw można wybrać również kilka licencji Creative Commons, pozwalając albo i nie pozwalając na rozpowszechnianie utworów z zaznaczeniem autorstwa, możliwością wykorzystywania w trybie komercyjnym czy tworzenie utworów zależnych i na rozpowszechnianie ich na takich samych zasadach. Domyślnie wrzucony przez nas utwór jest prywatny i tylko osoby którym wyślemy dedykowany link będą mieli do niego dostęp. W ustawieniach dostępu możemy zdecydować czy użytkownicy będą mogli pobierać plik na dysk, zdecydować się na jego upublicznienie, a także wprowadzić możliwość osadzania pliku na stronach internetowych, podobnie jak ma to miejsce w przypadku filmów z portalu Youtube. Co nie bez znaczenia plik nie jest umieszczany w postaci linku ale wewnątrz specjalnego odtwarzacza z którego możemy korzystać wprost z poziomu portalu społecznościowego nie opuszczając go. I teraz najważniejsze; jednym kliknięciem możemy wrzucić utwór na Facebooka, MySpace, Twistera, wysłać przez e-mail, albo dodać na blog oparty o silnik WordPress czy Blogger.

Co dalej?

SoundCloud oprócz podstawowych możliwości umieszczania i dzielenia się muzyką posiada również zestaw ponad STU narzędzi! Jedną z możliwości jest aplikacja na iPhone, pozwalająca nagrywać dźwięki z prób czy koncertowe bootlegi i wysyłać je wprost do fanów, dzięki czemu tworząc z nimi bezpośrednią więź. SoundCloud posiada tzw. otwarte API- programiści mogą więc zintegrować dowolną stronę z aplikacją. Wyznacznikiem popularności i zainteresowania jest oczywiście liczba odwiedzin. Śledzenie popularności ułątwia zestaw rozbudowanych statystyk. Dostępna jest pełna liczba odsłuchań, łącznie z ich podziałem na utwory- i jest to pakiet dostępny w trybie bezpłatnym. Posiadacze komercyjnych, płatnych, kont wyświetlają również informacje o tym, kto i gdzie korzystał z utworów, słuchając ich, osadającm linkując i publikując. Trzeba tutaj jasno powiedzieć, że darmowa wersja jest w pełni funkcjonalna i odpowiada potrzebom samodzielnych muzyków i młodych zespołów. Każdy utwór może być pobrany do 100 razy i mieć do 120 minut.
Jak widać możliwości promocji w ramach nowych mediów, portali społecznościowych i najnowocześniejszych technologii jest bez liku. I w zasadzie każdy może w za pomocą kilku kliknięć zaprezentować swoją twórczość szerokiemu gremium słuchaczy. A może pewnego dnia również wytwórnia zapuka do naszych drzwi?

Łukasz Kornafel (ur.1989)- student III roku Zarządzania Kulturą na Uniwersytecie Jagiellońskim, dziennikarz i muzyk. Na co dzień związany z Sinfoniettą Cracovia gdzie spełnia się w wyzwaniach managerskich, marketingowych i PR-owych. W wolnych chwilach- których jak sam przyznaje niema zbyt wiele- zagorzały fan gier wideo.

Na trasie jest jak na wojnie…

Przez wszystkie weekendy marca 2012 r. miałem przyjemność (i obowiązek) uczestniczenia w trasie koncertowej warszawskiego zespołu Afro Kolektyw, którego menedżerem przyszło mi być. Objęła ona łącznie 12 koncertów i promowała album „Piosenki po polsku”, który ukazał się 23 stycznia br. nakładem Universal Music Polska. W dzisiejszym artykule zaprezentuję kilka aspektów PR-owych oraz marketingowych takiego przedsięwzięcia.

Afro Kolektyw w klubie Rozrywki Trzy (fot. Andrzej Banaś)

PRESS TOUR
Z racji niedawnej premiery nowej płyty, wspólnymi siłami z wydawcą uruchomiliśmy odpowiednio wcześnie promocję całej akcji. Najpierw trzeba było przygotować uniwersalną informację do wszystkich, żeby wzbudzić jak najszersze zainteresowanie dziennikarzy w całym kraju. Poskutkowało to między innymi takim oto artykułem o wdzięcznym tytule „Najlepszy polski zespół?”.

W międzyczasie udało się również wystąpić u Kuby Wojewódzkiego, niestety z playbacku. Brak możliwości technicznych studia postanowiliśmy nadrobić show, o którym pisały nawet media wcześniej grupą zupełnie niezainteresowane, takie jak „Tele Tydzień”, pisząc o nim równie dużo co o głównych gościach talk-show. 

Kolejnym etapem jest promocja lokalna, szczególnie w dziennikach, w rozgłośniach regionalnych bądź akademickich, jak i na portalach internetowych. Dzięki temu, że patronat nad „Piosenkami po polsku” objęło „Co Jest Grane” (dodatek do „Gazety Wyborczej”), w poszczególnych miastach sukcesywnie ukazywały się zapowiedzi imprezy.

 Szczecińskie wydanie „Gazety Wyborczej”, dodatek CJG.

Przy okazji wizyt w poszczególnych miastach, byliśmy również zapraszani na wywiady, w większości radiowe. Wymagało to od mnie pilnej koordynacji całej grupy i restrykcyjnego planu podróży, gdyż zdarzało się iż w jednym mieście muzycy udzielali nawet 4 wywiadów. Rzecz jasna najbardziej oklepanym było pytanie o pobudki kierujące decyzją zespołu by przejść z grania hip-hopu do wykonywania piosenek, padające na trasie kilkanaście razy. Z powodu zmęczenia materiału również zespół zaczął się przygotowywać do wywiadów, szykując na to pytanie odpowiedzi żartobliwe.. Afro Kolektyw gościł m.in. w Radiu Wrocław, Radiofonii, Radiu Zachód, Radiu Afera. Również mi przyszło udzielać wywiadów.

Poranny wywiad dla krakowskiej Radiofonii. Przeprowadzili: Ola Paduch (siostra naszej koleżanki z roku) oraz Szymon Wojnar – najlepiej przygotowany do rozmowy duet dziennikarski na całej trasie.

Oczywiście nie obyło się też bez pewnych groźnych kontrowersji, zwłaszcza podczas wywiadu dla częstochowskiej telewizji internetowej, kiedy to Michał Hoffmann wyraził swoją opinię na temat kondycji polskiej sceny hip-hopowej.

W większych miastach jak Gdańsk, Rzeszów czy Kraków ustawiano nam również spotkania autorskie w Empiku, połączone z podpisywaniem płyt. Poza oczywistą promocją krążka, dawało to dobrą ekspozycję dot. samego występu, gdyż w sklepie wisi wtedy plakat, że grupa będzie gościła w danej miejscowości. Cieszyło się to zainteresowaniem parunastu fanów oraz wielu osób przypadkowo znajdujących się akurat w sklepie.

 Galeria Baltica. Spotkanie z zespołem w Empiku.

Niemniej ważne są również relacje (szczególnie te ze zdjęciami) po koncertach, gdyż tak naprawdę najskuteczniej występy reklamuje nie zapowiedź, a dobre szeptane słowo, że podczas ostatniej wizyty w mieście grupa dała fenomenalny koncert i warto nadrobić nieobecność przy najbliższej możliwej okazji. Dlatego też jesienią, po sezonie juwenaliowo-plenerowo-festiwalowym ponawiamy trasę po największych miastach Polski. Niestety zdarza się, że efekt psują amatorskie nagrania, wrzucane później na youtube, które jakością zarejestrowanego dźwięku i obrazu mogą odstraszać. Czasem bierzemy więc sytuację we własne ręce i sami wypuszczamy odpowiednio adekwatne fragmenty:

http://www.youtube.com/watch?v=FxXYBsNvO5g

FACEBOOK
Obecnie niemniej istotnym elementem promocyjnym jest oczywiście portal społecznościowy jakim jest Facebook. Trzeba zatem pilnować organizatorów, by odpowiednio wcześnie zakładali wydarzenia i informowali o nich, tak by ludzie mogli się na nie zapisywać. 

Rzecz jasna z zaproszeniami trzeba też uważać, o czym większość promotorów nie pamięta, umniejszając swej skuteczności. Chyba każdy z nas przynajmniej raz w tygodniu jest zasypywany notyfikacjami o zaproszeniach na imprezy zupełnie nieadekwatne do naszych zainteresowań bądź też znajdujące się w innym mieście, ponieważ ktoś z lenistwa zaznaczył wszystkich na liście znajomych. System rekomendacji traci więc moim zdaniem na znaczeniu, gdyż brakuje odpowiedniego systemu selekcji i coraz więcej osób ignoruje je wszystkie. Jeszcze do niedawna zdarzały się zatem paranoidalne sytuacji, że organizatorzy chcieli odwoływać występy ze względu na fakt, iż za mało osób zapisało się na event. Faktycznie często zdarzało się, że frekwencja danego wieczoru będzie mniej więcej wielkości połowy zapisanych osób. To się jednak już zmieniło, szybko nastąpił przesyt tej formy informowania o imprezach, co potwierdził nam fakt, że na 11 z 12 koncertów na naszej trasie przychodziło więcej osób niż się zadeklarowało na portalu. 

Ważnym aspektem jest też prowadzenie samego fanpage’u zespołu: postowanie przydatnych linków, rzeczy zabawnych, generalnie wszystkiego co podtrzymywałoby zainteresowanie fanów i umożliwiało interakcję z nimi.

PLAKATY
Najbardziej archaiczna, jak i najbardziej problematyczna kwestia każdego koncertu muzyki alternatywnej. Podobno zespół i fani zawsze będą narzekać na niedostateczną ich ilość na mieście (gorzej jak nie ma ich w ogóle), organizator zaś będzie się upierał że jest to pozbawione sensu, gdyż zaraz ktoś je zaklei kolejnymi, a trzeba komuś zapłacić za robotę. Ja jednak nadal twierdził, że pomimo dobrej promocji w mediach rozklejanie plakatów, zwłaszcza w ośrodkach akademickich czy choćby w okolicy klubu, jest rzeczą niezmiernie istotną. Nie wszyscy śledzą na bieżąco w prasie i na portalach co akurat dzieje się w mieście, a mogą być zainteresowani akurat danym zespołem. Poza tym sama obecność plakatów umacnia poczucie wyjątkowości wydarzenia pośród odbiorców i utwierdza ich w decyzji, że warto się wybrać na koncert.


Plakat zostawiony na pamiątkę toruńskiemu klubowi Od Nowa.

SUPPORTY
Niegdyś przekonywano nas, że występując w miastach o niepewnym rynku koncertowym warto zaprosić do wspólnego grania lokalny support, by przyciągnął więcej ludzi. Rozmowy z fanami i analizowanie list gości przy rozliczaniu się z organizatorem zadało jednak temu kłam – zdecydowana większość osób przychodzi na gwiazdę imprezy. Poza tym lokalne zespoły z reguły mają to do siebie, że zazwyczaj grają na swoim podwórku często i nawet znajomi są przesyceni ich koncertami. Dlatego zdecydowanie lepiej zapraszać zespół podług pobudek artystycznych – niekoniecznie taki o którym mówi się na mieście. Jestem zdecydowanym zwolennikiem brania zespołów, o których dopiero będzie się mówiło – prędzej frekwencję napędzi możliwość zobaczenia czegoś zupełnie świeżego.

CENA
Przy planowaniu marketingu wiosennej trasę przyjęliśmy jednolitą politykę cenową: 15 zł w przedsprzedaży, 20 zł w dniu koncertu, niezależnie od miasta. Uznaliśmy tę wysokość za optymalną, zważywszy na potencjalny koszt całkowity uczestnictwa na osobę (napicie się piwa, kupienie od zespołu płyty bądź plakatu, dojazd, podarowanie dodatkowego biletu sympatii). Tym samym wysyłamy sygnał o egalitarności zespołu, nie psując też rynku. Dzięki temu zdarzało się nam iż na zakup biletów kusiły się osoby praktycznie nie znające twórczości Afro Kolektywu, ale oczekujące dobrej rozrywki na weekendowy wieczór. Z pewnością będziemy tę strategię kontynuować.

Mariusz Maurycy (ur. 07.12.1990 w Kielcach) – student zarządzania kulturą UJ, pasjonat muzyki rozrywkowej. Zawodowo menedżer zespołów Afro Kolektyw i Nerwowe Wakacje oraz project manager w Wytwórni Krajowej.